Momentalne ujęcie to termin pochodzący z Krytyki czystego rozumu Immanuela Kanta. Myśliciel z Królewca wyjaśnia wrażenie, czyli zjawisko ujmowane momentalnie (od razu jako jedność, a nie na drodze syntezy wielu wrażeń), jako posiadające wielkość – jednak nie wielkość ekstensywną (czyli mierzalność, jaką posiadają przedmioty czasoprzestrzenne, rozciągłe), a intensywną – pewien stopień wpływania na zmysł. Ostatnie prace malarskie Bogusławy Bortnik- -Morajdy odnajduję w podobnym, choć nie tożsamym polu widzenia. Parafrazując, są one niezwykle zmysłowe, uwodzą pewną lewitującą lekkością, jednak ich wrażeniowy charakter nie jest wynikiem owej kantowskiej jedności, raczej syntezy w wielości.
Pamiętam obrazy artystki sprzed wielu lat, charakteryzowały się zamknięciem figur czy przedmiotów w określonej przestrzeni, zazwyczaj wnętrza. Pomiędzy tamtymi pracami a tymi najnowszymi powstawały jeszcze instalacje przestrzenne, realizowane przy okazji wystaw w krakowskim Browarze. Wydaje mi się, że to właśnie te obiekty pozwoliły autorce uwolnić się od budowania struktury obrazu w sposób zamykający go w przewidywalnym motywie wnętrza. W najnowszych pracach pozostaje widoczne upodobanie do nagromadzenia elementów, jednak uderzająca jest tym razem ich swoista otwartość. Przestrzeń poszczególnych obrazów jest często pejzażem, pokazywanym z daleka lub bliska, ale zasadniczo jest on polem, na którym autorka wprowadza istotne dla swojej narracji rekwizyty, jak kwiaty, dziecięce obuwie czy postać skulonej kobiety. Wyważona kolorystyka, świadome, bo raz subtelne, innym razem zdecydowane użycie kontrastu walorowego, precyzyjny rysunek to zdecydowane atuty tych obrazów.
Niech mi wolno będzie przyznać w tym miejscu, że ten sposób traktowania materii malarskiej preferuję zdecydowanie bardziej od charakterystycznej stylizacji formy, jaka cechowała malarstwo artystki we wcześniejszym okresie. W tym kontekście istotnym wydaje się ów nadmieniony brak ciągłości, który mógłby polegać na powolnym procesie przepoczwarzania się języka plastycznego Bortnik-Morajdy. Jednak po doświadczeniach z instalacjami przestrzennymi in situ powróciła do obrazu malarskiego z zupełnie odmienioną optyką, kształtując swoją praktykę niejako od nowa. Z uwagi na fakt, że kiedyś postąpiłem w podobny sposób, ten rodzaj przytomności wobec swoich przyzwyczajeń rozumiem szczególnie dobrze. Praktyka malarska Bogusławy Bortnik-Morajdy zyskała teraz efekt zwielokrotnienia. Konstelacje motywów tworzą, jak już wspomniałem wcześniej, narracje o niejednoznacznym przekazie dalekim od jakiejkolwiek ideologii. To malowanie ma wiele wspólnego z nadawaniem znaczeń uniwersalnych wspomnianym rekwizytom, mimo że autorka traktuje je znacząco i subiektywnie. Pewnie to tylko charakterystyczne dla piszącego te słowa, ale pomijając aspekt estetyczny, w przypadku Bortnik-Morajdy jest on uderzająco powabny, to zawarta w jej najnowszych obrazach metoda komponowania przywodzi mi na myśl technikę literacką cut-up Williama Burroughsa. Fałdowanie jednej płaszczyzny w drugą, zakłócanie tychże motywami-akcentami wyrosłymi często w nieprzewidywalnych miejscach. W ten sposób struktura obrazu, nawet najbardziej sfragmentowana, może być przykładem przyrostu, który jest kompensowany przez niewidoczność zasad łączenia. Bogusława Bortnik-Morajda niczym wytrawna krawcowa ukrywa szwy, eksponując brzmienia będące syntezą wielości, nawiązując do pojęcia, od którego zacząłem tę refleksję, pasożytując na Kancie. Stąd (nie)momentalne, jednak pełne czułej wrażliwości są jej najnowsze ujęcia.