Recenzja Adama Wsiołkowskiego

Adam Wsiołkowski

Malarstwo Bogusławy Bortnik-Morajdy zwróciło moją uwagę już wkrótce po ukończeniu przez nią studiów. Stanowiło ono wówczas intrygujący konglomerat dwu – na pozór odległych od siebie, a może wręcz przeciwstawnych – postaw malarskich: kolorystycznej i ekspresjonistycznej. Ta pierwsza była, rzecz jasna, rezultatem dydaktycznego wpływu Juliusza Joniaka, kontynuatora tradycji krakowskiej szkoły kolorystycznej. Druga wynikała niewątpliwie z fascynacji autorki fenomenem twórczości Francisa Bacona, budzącej ogromne uznanie odbiorców i krytyki na całym świecie. Obrazy te były w zasadzie monotematyczne. Ujmując rzecz najbardziej lapidarnie, dominował w nich temat postaci ludzkiej, umieszczonej w przestrzeni… I tu zadrżał w mej dłoni ołówek, którym notuję niniejsze słowa. Bo czy widzimy przestrzenie zamknięte, a więc wnętrza, w których chronimy się przed światem, izolując się odeń fizycznie i mentalnie? Czy też jest to otwarta przestrzeń nęcąca nieskończonymi możliwościami dyslokacji, pozwalającej na odkrywanie nieznanych obszarów, dająca szansę na spotkanie nowych ludzi i zdarzeń, ale zarazem niosąca ryzyko nieprzewidzianych zagrożeń? Myślę, że adekwatnym będzie tu po prostu użycie określenia „przestrzeń malarska”, gdyż jej bogata struktura o zdecydowanie pikturalnym charakterze najczęściej nie pozwala nam na definitywne rozstrzygnięcie tej kwestii.

Oto na przykład obraz Dwoje I – dwie postaci w wyraźnie interakcyjnej sytuacji, siedzące naprzeciw siebie na… ławie? krzesłach? w fotelach? Są to najwyraźniej „obiekty do siedzenia”, czyli – jak mówią designerzy od mebli – „siedziska”. Scena owa osadzona jest w gorącej czerwono-fioletowej, rozedrganej, „kolorystycznej” w wyrazie plazmie, która może być równie dobrze wnętrzem mieszkalnym, jak i pełnym kwiatów ogrodem. Podobnie jest w obrazach: Odbicie, Spotkanie, Osoby czy Siedząca kobieta, gdzie, nieliczne zresztą, „rekwizyty” nie przesądzają jednoznacznie o rodzaju miejsca akcji.

W tym uniwersalnym anturażu jej bohaterami są ludzie, a ściślej ich mocno ekspresyjnie zdeformowane, rzekłbym „zbaconizowane” wizerunki; rozwiane, spłaszczone, pokręcone, wręcz „zasupłane” ciała, maksymalnie dynamizują wibrującą kolorem kompozycję obrazów. Z końcem lat 90. ubiegłego wieku (jakkolwiek dziwnie to brzmi w wypadku tak młodej osoby!) twórczość pani Bogusławy zaczyna ewoluować, aczkolwiek zachowując swój indywidualny, rozpoznawalny charakter. Widzimy więc nadal postać, lecz coraz częściej jawi się ona w bardziej – rzec by można – zintegrowanej formie, uwzględniającej generalne prawidłowości anatomicznej budowy ciała (Schody, 1996/97; Przebieralnia, 2001). Również przestrzeń, w której rozgrywa się to swoiste theatrum egzystencjalne, zaczyna się – w stosunku do wcześniejszych płócien – konkretyzować, ujawniając swą zdecydowanie architektoniczną proweniencję.

Wystawa habilitacyjna Bogusławy Bortnik, mająca miejsce w Galerii Malarstwa naszej Uczelni w kwietniu br., ujawniła kolejny etap drogi twórczej artystki. W zestawie prezentowanych obrazów kilka z nich zwróciło moją szczególną uwagę. Ukoronowaniem cyklu „Moje psy”, ukazującego czworonożnych towarzyszy naszego życia w powszednich, domowych sytuacjach, jest kompozycja Kama z Aniołem z 2007 roku. To swoisty hommage dla ulubionej suki pani Bogusławy, mówiący o przejściu bokserki z bytu ziemskiego w wymiar duchowy, symbolizowany osobą tańczącego mnicha buddyjskiego. Zarówno zwierzę, jak i człowiek, mimo dużej ekspresji podkreślonej gorącą czerwono-oranżowo-żółto-złotą gamą obrazu, nie wykazują cech postbaconowskiej deformacji; ich ekspresja wynika z dynamiki ruchu (mnich) oraz zastosowania rozedrganej plamy barwnej wewnątrz sylwety (pies), w przeciwieństwie do pociętych geometrią gładkich lub słabo skontrastowanych wewnętrznie płaszczyzn tła. Podobnie rzecz ma się w obrazie L.E. z cyklu „Kobieta”, ukazującym osamotnioną postać w rozległym wnętrzu o współczesnej architekturze.

Najnowsze prace artystki świadczą o próbie penetrowania nowych obszarów formalnych i znaczeniowych. Oto w obrazie B.B. z 2007 roku mamy literalnie do czynienia z portretem kobiety, ujętej w zimowej scenerii na palisadowym tle ośnieżonych brzozowych pni, co skutkuje udzielającym się widzowi odczuciem osamotnienia czy wręcz odrzucenia przedstawionej osoby. W podobnym nastroju utrzymany jest duży obraz Małżeństwo – M.G. (2007). Tu również pojawia się realny krajobraz – płytkie rozlewisko z archipelagiem wystających z wody aż po górną krawędź płótna głazów, kojarzących się z grzbietami stada wylegujących się morsów. Cztery wzięte z ptasiej perspektywy postaci ludzkie błądzą po owych kamieniach w nieskoordynowanej, różnokierunkowej wędrówce, jakby każda z nich skoncentrowana była na dążeniu do własnego celu. Symbolika tej sceny wobec tytułu obrazu wydaje się czytelna – symptomem naszych czasów jest częsta alienacja społeczna, nawet wobec najbliższych osób.

Owe ostatnie prace Bogusławy Bortnik świadczą dobitnie o tym, że malarka mimo wypracowania własnej, rozpoznawalnej stylistyki wciąż poszukuje nowych środków wyrazu w oparciu o dotychczasowe, spore doświadczenie artystyczne. Widzimy też, że charakter przestrzeni w obrazach Bogusławy Bortnik odgrywa znaczną, coraz ważniejszą rolę, wchodząc w interakcję z występującymi tam istotami i determinując wymowę całego dzieła.

Autorka obszernie omawia tę kwestię w swej pisemnej pracy zatytułowanej „Ukryta przestrzeń”. Przywołując rozważania Antoine’a de Saint-Exupéry, Heideggera i Platona, pisze o wciąż od nowa podejmowanych próbach dotarcia do tejże, dochodząc do przeświadczenia, że jest ona tożsama z prawdą o człowieku. I choć droga do jej odkrycia jest trudna, a własne możliwości często niewystarczające, ważna jest ciągła praca twórcza. Ważna i konieczna dla artysty – tak, jak dla żeglarza jest ważny imperatyw navigare necesse est.

Do góry