Recenzja Adama Brinckena

Adam Brincken

Obrazy Bogusławy Bortnik osadzone są wyraźnie w nurcie ekspresyjnej, polskiej, krakowskiej figuracji. Ta zawsze istniała z jakiegoś konkretnego powodu. Duże elementy geometrycznych płaszczyzn w obrazie tworzą wyraźne kontrasty kompozycyjne i napięcia między nimi a organicznością postaci człowieka. Kreślone dynamiczną, dosadną linią świetnego rysownika. W większości i niejako powtórnie głośne kolorem i kontrastem materii malarskiej. Pojawiająca się osadzona w nich postać jest omal z zasady kobietą, w niektórych płótnach postaci jest kilka. Czasem postać ma rysy autorki. Czy jest autoportretem? Czy kimś w Jej masce-kostiumie?

Dramaturgicznie los osoby w przestrzeniach tych obrazów nie jest jednoznaczny. Geometria płaszczyzn labiryntu parawanów, ścian, witryn, korytarzy otacza osobę, tworząc niewątpliwie napięcie, ale nie stan zagrożenia. W łagodzeniu tego stanu rzeczy pomaga nie tylko energia, z jaką namalowana jest postać. Harmonia kontrastów; duże, rozległe płaszczyzny i skłębiony linearnością biologiczny kokon. Choć pierwsze skojarzenia wędrują ku spotkaniu z obrazami F. Bacona, kolejne zdają się mu przeczyć. Bo obrazy Bogusławy Bortnik nie krzyczą dramatycznie o cierpieniu. Są raczej… oswajaniem?, godzeniem się z… samotnością człowieka?, artysty?

A może inaczej. Z zasady ciepła, czasem gorąca gama kolorystyczna tych obrazów obejmuje przecież zarówno pustkę geometrycznych płaszczyzn, jak i postać. Obie rzeczywistości są rysowane i malowane gęsto. Ma się wrażenie, że obdarowują się sobą, swoim istnieniem. Przeniesionym tonem, światłem, materią. W niektórych obrazach ostre żółciami światło stwarza oranżową postać mnicha, której przygląda się pies. Kiedy indziej niczego nie stwarzając, jest swego rodzaju kierunkiem wyjścia z miejsca, którego ma się już dość.

Ale ostatnio Bogusława Bortnik zdaje się swymi nowymi obrazami przyglądać nam, więc i światu inaczej. Płaskość nie oznacza już w nich dynamicznego spotkania płaszczyzn. Jest dystansem, oddaleniem, spoglądaniem z innej perspektywy, z góry. Rytmicznie ustawiona ściana lasu i Jej B.B. z cyklu „Portrety”. Kamienie, wystające wierzchołki skalnego gruntu oblane wodą stają się w obrazie polem szachownicy. Stąpające po nim postaci mężczyzny i kobiety zdają się być pionkami, uczestnikami gry. Z losem? Pomiędzy sobą? Z sobą samym?

We wcześniejszych płótnach bogata wielość środków malarskich zdawała się być narzędziem-sposobem oswajania, wyciszenia napięć lub poszukiwaniem szczęśliwego dopełnienia. Tak tu, w obrazie Małżeństwo M.G. za sprawą ciszy właściwie jednej, szarobrązowej gamy kolorystycznej postrzegam inny, nowy ton tego malarstwa. Nowy, zaskakujący i pełen myśli.

Do góry